Ułatwienia dostępu

Cienie zapomnianych przodków/Shadows of Forgotten Ancestors

BYLI SOBIE HUCULI

 

Szkolny teatr z Kijowa przywiózł piękny, poetycki spektakl na motywach ludowych, poświęcony zanikającej już kulturze huculskiej, która jest też w dużej mierze częścią kultury polskiej. Jego głównym walorem wydaje się autentyczność. Wszystko jest w nim autentyczne, nawet minimalistyczna scenografia, przedstawiająca las czy naturę, z którą tak bardzo zżyte były ludy Hucułów, Łemków i Bojków. A jeśli w tym lesie pojawia się krzyż, który pełni też inne role, to wiemy, że będziemy mieli do czynienia z ofiarą. Autentyczna jest muzyka, grana na scenie na instrumentach ludowych albo inspirowanych ludowymi. Autentyczne są stroje i bardzo proste lalki, od pacynek, poprzez te większe, wykonane z prostych, wiejskich materiałów.

Mniej przekonująca jest chyba historia miłosna, którą opowiadają aktorzy, ale przecież nie o nią głównie chodzi. Jest to kolejna odsłona opowieści o Romeo i Julii, którzy w spektaklu nazywają się Iwan i Mariczka, chociaż mogliby nosić zupełnie inne imiona. Widzimy ich, kiedy dojrzewają, jesteśmy świadkami ich nieporozumień, wzajemnej fascynacji, rozstania i ostatecznej ofiary – kiedy to drzewo-krzyż zwala się na Mariczkę. Ale ta prosta historia opowiedziana jest za pomocą środków właściwej fascynującej kulturze Hucułów. Mamy tu więc ich rytuały, które przechodzą w życie codzienne, mamy śpiew, który płynnie – bo jakże inaczej – przechodzi w mowę, mamy obyczaje, które stały się częścią kultury. Jej nomadyzm podkreślają dźwięki, przewijające się przez cały spektakl: chodzenie po lesie na początku spektaklu, tętent koni, które słyszymy, marszowe rytmy wygrywane na różnych instrumentach, takich jak fujarki, drumle czy wielkie trombity, przypominające aborygeńskie didgeridoo.

Cały spektakl – określany skromnie przez twórców jako „praca w toku” – urzeka prostotą i bezpretensjonalnością, a także wewnętrznym rytmem, łączącym kolejne sceny. Jest to rytm kroków – ludzkich lub końskich – łączący wszystkich nomadów.

 

Krzysztof Puławski

 

ONCE UPON A TIME THERE WERE HUTSULS

 

The University Theatre from Kiev presented beautiful and poetic production based on folk motives and devoted to vanishing Hutsul culture which is also a part of the Polish culture. It seems that its main value is authenticity Everything there is authentic, even the minimalist scenography, presenting the wood or just nature which was so important for Hutsuls, Lemkos and Boykos. And if we have a cross in this wood, we will surely have a sacrifice, although it serves some other purposes as well. Music is also authentic, played on stage on folk or inspired by folk instruments. The costumes are authentic and very simple puppets – starting with hand puppets to the tabletop ones – made of basic available materials.

The whole love story is less convincing, but it is just a pretext of the whole production. It is another version of Romeo and Juliet and here they are named Ivan and Marichka, although they could have completely different names. We witness their adolescence, coming of age, common misunderstandings and fascination, parting and final sacrifice when the tree-cross falls on Marichka. But this simple story is told by means of the fascinating Hutsul culture. We have here their rituals, which become everyday life, songs, which become the singsong of spoken language and habits which become their culture. Its nomadic nature is underlined by the sounds in the whole performance: walking in the wood at the very beginning, hoofbeat, marching rhythm, played on different instruments such as pipes, Jew’s harp or big instruments resembling Aboriginal didgeridoo.

The whole show – described modestly as ‘work in progress’ by the artists themselves – enchants by its simplicity and the intrinsic rhythm, combining the following scenes. It is the rhythm of human or horse steps, uniting all the nomads of the world.

 

Krzysztof Puławski


fot. Tobiasz Czołpiński